List do koronawirusa, czyli co łączy Covid i powódź z 1997?

List do koronawirusa, czyli co łączy Covid i powódź z 1997? Okazuje się, że bardzo wiele…

Kilka dni temu dopadły mnie lęki związane z przetrwaniem… Te obawy wydają się w obecnej sytuacji uzasadnione, jednak ja poczułam strach paraliżujący i wyniszczający – emocję dziecka sprzed 20 lat, a nie dorosłej kobiety, którą dziś jestem.
Znam ten mechanizm całkiem dobrze, bo trauma jaką przeżyłam w 1997 roku wraca co kilka lat w momentach zagrożenia i objawia się właśnie takim upiornym, si(l)nym i przede wszystkim nieadekwatnym do zdarzenia strachem.

Tym razem postanowiłam sobie pomóc kilkoma metodami, m.in. przez napisanie listu do koronawirusa. Ta technika pozwala wyrazić trudne emocje w bezpieczny sposób, jest prosta i przynosi fenomenalne efekty.

Chciałabym się tym doświadczeniem podzielić, bo podejrzewam, że podobieństwa łączące trwającą pandemię i zdarzenia z 1997 roku mogą być dla Was bardzo zaskakujące. Celowo nie będę wprowadzać we wstępie dalszych szczegółów, wszystkiego dowiecie się z listu…

Co łączy koronawirusa i powódź

List do koronawirusa

Drogi koronawirusie,
Wiedziałam, że przynosisz chorobę, lęk, samotność i poczucie krzywdy, ale tego, że umiesz przenosić w czasie nie przewidziałam.
Pewnie nie masz zielonego pojęcia jak spustoszenie, które czynisz przypomina mój dramat sprzed 20 lat. To już 20 lat? Niesamowite…
Kiedy w 1997 r. przyszła powódź, miałam 12 lat. I miałam dom.
A kiedy powódź odeszła, domu już nie miałam.

Kiedy chaos się skończył i sąsiedzi poszli do domów, przyszedł lęk.
Mamo, gdzie będziemy spać?
Mamo, przecież my nie mamy pieniędzy.
Mamo, nie płacz, wszystko będzie dobrze… Pójdę do pracy i pomogę!

Płaczę sobie właśnie, wiesz? Bo już wtedy byłam dorosła.
Za szybko.

Z mamą zostałyśmy same. Bez ojca, który w priorytetach wyżej stawiał butelkę niż mnie, bez pieniędzy, pomocy i… miejsca do spania.
To bardzo dziwne uczucie nie mieć gdzie spać.

Pierwszej nocy przygarnęła nas sąsiadka u której spędziłam 2 dni, a potem kolejna u której byłam ponad dwa tygodnie. W tamtym czasie mamy przy mnie nie było – całymi dniami próbowała znaleźć dla nas nowe miejsce do życia i widywałam ją praktycznie raz dziennie. Pamiętam, że chodziła z bardzo opuchniętymi oczami. Biedna mama.

I tutaj pojawiają się elementy, które Ty mi koronawirusie na nowo aktywowałeś!

Bo widzisz, sąsiadka nr 2, starsza Pani z nogami słonia przyjęła mnie, a następnie zamknęła w pokoju. Dostałam twardy zakaz wychodzenia.

Słonica wypuszczała mnie tylko do toalety i do podjeżdżającej na osiedle raz dziennie cysterny z wodą pitną. I zgadnij mój drogi – dlaczego ona mnie w ten sposób izolowała?
Bo się obawiała, że ją zarażę wirusami ze szlamu w jakim brodziłam przynosząc nam wodę!
Kurwa mać!
Ależ ja jestem na nią wściekła!

Przez jej niczym niepopartą, hipochondryczną nerwicę siedziałam ponad dwa tygodnie na parapecie, w totalnej izolacji, gapiąc się tępo przez okno, na moje zalane mieszkanie.

Bez telewizora, internetu i komórki.
Bez mamy.
Bez domu.
Pamiętam tę straszną ciszę i przerywający ją czasem plusk wpadających do wody jabłek.

Pamiętam jak bardzo się bałam.
Że już zawsze będę biedna. Że będę musiała zmienić szkołę i dzieci mnie wyśmieją.
“Biedna powodzianka!”
“Nosi ciuchy z darów!”

Co łączy koronawirusa i powódź?


Tak, byłam biedna i musiałam nosić ciuchy z darów. W pewnym momencie już nie spałam, nie płakałam. Nie czułam i… tu skończę. Bo ta historia ciągnęła się jeszcze miesiącami, musiałam chodzić do psychiatry, brać leki uspokajające w wieku 12 lat i niewiele z tego czasu dziś pamiętam. Większość wspomnień odeszło wraz z wodą. Może to dobrze.

W 1997 roku straciłam dom, poczucie bezpieczeństwa i byłam traktowana jak trędowata, która zaraża starszych ludzi pasożytami i powodziowymi glistami. Zostałam przymusowo odizolowana od świata i tkwiłam w tym limbo tygodniami.
W stanie ekstremalnego strachu, bezdechu i gibania się na łóżku.

A w 2020 roku Ty mi te stare rany elegancko rozbabrałeś. Zakaziłeś mi emocje! Ty parszywy intruzie!
Mimo, że mam 35 lat, pracuję, zarabiam, mieszkam w moim ukochanym mieszkanku to bywa, że są wieczory jak dziś… gdy czuję się jak ta mała samotna dziewczynka, zamknięta na odludziu, przerażona o byt, pieniądze i przyszłość. Lęk o przetrwanie to potężna siła.
POTĘŻNA.

Czy utracone poczucie bezpieczeństwa da się odbudować? To moja pięta achillesowa. I gdy wokół mnożą się komunikaty o recesji, kryzysie i bezrobociu, to ja czuję ten stary strach. Nie ten dorosły i zdrowy, będący reakcją na zdarzenie, ale tamten sprzed 20 lat. Podszyty bezradnością, krzywdą i paniką. Powodujący bezdech.

Ale wiesz co Ci powiem?
Im dłużej to piszę, tym mniej jest Twojego syfu we mnie. Z każdym zdaniem wracam do “tu i teraz” i utulam mentalnie tę małą przerażoną istotkę przykutą do parapetu.
Wypisuję sobie szczepionkę.

Wszystko jest w porządku. Jestem bezpieczna.
Wdeeech, wyyydech.
Znikaj.

Zobacz pozostałe kategorie:

Polecane artykuły:

16 komentarzy

Dodaj komentarz